Z potrzeby serca ...

Zaczęło się od głupiego kota, a skończyło na całej huśtawce nastrojów. A kiedy moja dusza się szarpie, muszę pisać.
Możecie pomyśleć, że zmiękłam. Że kiedy na moją głowę nie sypie się cała lawina nieszczęść, nie mam tematu do moich wpisów. Zastanawiającym jest, że rzeczywiście dużo energii czerpiemy z przykrych zdarzeń, które nam się przydarzają. Że łatwiej jest nam identyfikować się z czyimś smutkiem, niż z czyjąś radością i szczęściem. "Żeby ktoś był szczęśliwy, ktoś musi być nieszczęśliwy..." Czy rzeczywiście tak musi być??? Czy komuś w ogóle potrzebna jest jeszcze szczęśliwa wróżka???

Patrząc na moje dotychczasowe życie, a szczególnie na ostatnie 4 lata spędzone w Niemczech, powtarzam sobie w tej chwili - Boże, to niewiarygodne, że życie może być tak po prostu normalne. I to słowo "normalne" wydaje się być teraz dla mnie najpiękniejszym słowem na świecie. 

04 lipca 2011 roku z kredytem wziętym po kryjomu, biletem do Monachium tylko w jedną stronę i z walizą w ręku, wyruszyłam na spotkanie z przygodą mojego życia. Wtedy chciałam koniecznie zmienić moje życie. Można wyjechać na drugi koniec świata i zacząć wszystko od początku, a pomimo tego, nie zmieni się nic. Bo nie można zmienić swojego życia, nie zmieniając w tym siebie. A do tego nie wystarczy przeprowadzka, nowa fryzura, nowe miejsce pracy. Jeżeli nie znajdziemy w sobie wystarczająco odwagi, aby zerwać ze starym "ja", wszędzie dogonią nas nasze demony.

Patrząc wstecz, zadaję sobie pytanie - czego pragnęłam bardziej - spełnić swoje marzenia, czy po prostu uciec. Kiedy piętrzy się w nas żal, kiedy nie potrafimy wybaczyć ludziom, których przecież kochamy, czasem trzeba biec. I biec tak długo, aż zostawimy za sobą wszystko. Kiedy za sobą i przed sobą widzimy tylko pustkę i każdy krok wydaje się być błędem - wtedy odnajdujemy siebie. Kiedy nie mamy już nic więcej do stracenia, budzi się w nas siła i wola walki. Kiedy obok nas nie ma nikogo, kto nas podeprze, kto otrze łzy, tysiąc razy bardziej doceniamy każdy dzień, każdą porażkę i każdy sukces. Z czasem samotność staje się zaletą, bo ona uczy pokory, kształtuje nas samych. I pomimo setek niespokojnych nocy, lęku, co przyniesie jutro, tylu wylanych łez, chwil zwątpienia i euforii - dziś już wiem, że ta ucieczka stała się przepustką do mojej wolności.

Dlaczego tak bardzo boimy się zmian. Dlaczego boimy się puścić, rzucić to wszystko w cholerę i tak po prostu odejść. Ilu z nas poświeciło swoje cele, ilu z nas zapomniało, że w ogóle można marzyć. Przeraża nas myśl, że coś może się zmienić w naszym poukładanym życiu. Często nienawidzimy swojej pracy, swojego życia, ale nie robimy kompletnie nic, aby coś zmienić. Uczucie niepewności nas paraliżuje. Czasem zazdroszczę ludziom, którzy mają stałe plany na przyszłość. Wiedzą, co będą robili w piątek za 3 miesiące, mają zaplanowane wakacje z dwurocznym wyprzedzeniem i miejsce na sylwestra zabukowane 12 miesięcy wcześniej. Czasem sobie myślę, że fajnie mieć od 15 lat tą samą pracę, własne mieszkanie i swoje miejsce na ziemi, a nie ciągle gdzieś gnać, dokądś pędzić, ciągle coś zmieniać, szarpać się. Dlaczego jednym jest w życiu w sam raz, a drugim ciągle niedosyt... ???

Często Uniwersum wysyła nam znaki, ale my nie chcemy tych znaków widzieć. To tak, jak słońce świeci nam prosto w szyby okna, a my zasłaniamy żaluzje. Przeznaczenie przestępuje z nogi na nogę przed naszą furtką i mówi cichutko - wpuść mnie, pora zmienić swoje życie. To nie jest dla ciebie dobre. A my odpowiadamy - odejdź, tak jest lepiej, ja nie chcę niczego zmieniać. Czujemy oddech Przeznaczenia na naszej szyi. Ale pozostajemy niewzruszeni. To jakby wiatr dmuchnął niespodziewanie burząc nam fryzurę, a my pośpiesznie zaplatamy włosy w gruby warkocz.
I kiedy wszystko jest takie normalne, chcemy też, aby takie pozostało.
Chyba najtrudniejsza jest chwila, kiedy stoimy przed progiem i wiemy, że kiedy otworzymy drzwi, już nic nigdy nie będzie takie samo.

Czasem jesteśmy po prostu tacy głupi. Uczepimy się czegoś i trzymamy się tego jak jacyś paranoicy. Boimy się zaryzykować, stracić grunt pod nogami. Wolimy być deptani, popychani, pogardzani - wolimy znane piekło od nieznanego nieba.
Ja też się bałam. Tkwiłam w pracy, która wykańczała mnie psychicznie i fizycznie, a na dokładkę wmawiałam sobie, że to jest dla mnie dobre, że dam rade, że wytrzymam. Ja również zamknęłam się w mojej wieży. Każdy z nas ma taką wieżę, w której się zamyka. Ale wtedy Przeznaczenie zadecydowało za mnie. I kiedy na raz straciłam wszystko, co tak skrupulatnie budowałam przez ostatnie lata, na raz stałam się wolna. Czasem trzeba coś stracić, aby coś zyskać.

Choć wydarzenia z ostatniego roku były dla mnie jedną z najtrudniejszych lekcji życia, to zastanawiam się, gdzie byłabym dzisiaj, gdybym nie spotkała Manuela, gdybym nie pracowała z tym tyranem - nędznikiem. I choć nadal nienawidzę ich obu, to wiem, że gdyby nie oni dwaj, może nie odważyłabym się pójść dalej. A nienawiść - cóż, czas leczy wszystkie rany.

Jeśli ktoś raz zdecydował się iść swoją drogą, nie można go żadną siłą z tej drogi zawrócić. Można temu komuś potowarzyszyć, można zaofiarować mu nocleg i poczęstunek. Ale nie można go zatrzymywać na dłużej, a tym bardziej na zawsze. Musimy pozwolić, tym których kochamy, iść własną drogą. Nie możemy zabronić innym żyć własnym życiem, tylko dlatego, że boimy się, że im się nie uda. Każdy ma w życiu swoją misję do spełnienia, swoją rolę do odegrania. Świat byłby zbyt nudny, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami. Dlatego jeżeli sami nie mamy odwagi aby marzyć, pozwólmy chociaż marzyć innym.

Trudno jest odejść. Trudno jest pozwolić komuś odejść. Dlatego miłości najlepiej uczyć się na kocie. Kot chodzi zawsze swoimi drogami i robi dokładnie to, co chce i kiedy chce. Kota nie zmusisz do przywiązania. Kota nie zmusisz też do miłości. Kot jest chyba jedynym zwierzęciem domowym, które pomimo wszystko jednak do końca pozostaje nieuchwytne.

I ten temat kota wywołał całą lawinę wspomnieć i zagrzebanych uczuć.
Bo to nieodpowiedni dla mnie czas na kota...
Zawsze jakoś byłam nieodpowiednia czasowo, bo zawsze w tym samym czasie chciałam coś innego, niż wyobrażali to sobie inni. Bo to nie był dobry czas na miłość i pranie skarpet, bo to nie był dobry czas na dziecko. A czas mijał i mijał.
I kto by wtedy pomyślał, że 5 lat później powiem, że skarpet żadnych prać nie będę, że żaden facet jest lepszy niż jakikolwiek, a mój zegar biologiczny wziął sobie urlop. Moi przyjaciele mają dzieci, swój kąt na ziemi, stałą i pewną pracę. A ja jestem ciągle na zakręcie, gdzieś ciągle w podróży. I czasami kiedy o tym pomyślę, jestem sama przerażona, że w tym wieku jestem taka nieustatkowana.

Jako młodzi ludzie jesteśmy zależni od innych osób. I często nasze otoczenie nie zdaje sobie sprawy, jak niektóre decyzje mogą zaważyć na całym naszym życiu. Smutne jest tylko to, jeśli  potem z konsekwencjami zostajemy zupełnie sami.

4 lata temu spakowałam do walizki wszystko to, czego nie mogłam zmienić i wszystko to, co chciałam aby stało się inne. Chciałam przeżyć cudowny sen - przeżyłam za to prawdziwe przebudzenie.

Wróżka czuje zmiany, wróżka wie, kiedy woła ją znowu Przeznaczenie, kiedy będzie musiała się spakować i znowu ruszyć w drogę. W sumie kot by się nawet nadawał. Ale czy tak się stanie, zobaczymy....
 

Komentarze

  1. Moniko, jak zawsze z niecierpliwością czekałam na Twój wpis...i tak się zaczytałam w tym, co piszesz, bo poruszasz kwestię tego, w czym tkwię i o czym przez ostatni czas myślę. Często zastanawiam się, czy aby na pewno dobrze robię tkwiąc w tym samym miejscu. Dlaczego? Bo uzmysłowiłam sobie, że od kilkunastu lat tkwię w tym samym punkcie - pozwalając, żeby mój partner decydował za mnie, że on decyduje, czy jesteśmy razem. To on mi powie, czy chce się ze mną związać, czy nie (ja czekam już długo na jego tak albo nie) a tak naprawdę dzielą nas tysiące kilometrów i on ma dwa wygodne na swój sposób życia. Ja jestem jednym z nich...i dręczy mnie, czy mając tyle lat, ile mam - nie powinnam (pomimo, że nadal mam do niego uczucia) pozwolić odejść tej mojej miłości), żeby tak, jak ja nie żył w dwóch światach, dwóch życiach...Mam dwie córki - są pełnoletnie, mam świadomość, że niedługo odfruną z domu, tworząc swoje życie. I dzięki znajomemu uświadomiłam sobie, że poza czekaniem na deklarację wspólnego życia z moim partnerem - nie myślałam o tym, żeby pomyśleć o sobie...Bo tak, jak piszesz moje znane piekło jest lepsze od nieznanego nieba...I tak sobie pomyślałam, że może to już za późno na takie zmiany, że w sumie, to ja zawsze byłam sama i nawet nie wiem, czy umiałabym wkroczyć w nowy związek (że ktoś może się mną jeszcze zainteresować jako kobietą) i z tym kimś żyć tak na co dzień. I wiesz, przeraziło mnie, że to tkwienie od lat nastu w takiej sytuacji - wyprało mnie z myślenia, że życie może wyglądać inaczej, że mogę podjąć sama decyzję, nie czekając na podjęcie decyzji przez kogoś innego za mnie...Chciałabym mieć odwagę taką, jak ty - chciałabym zmienić tą stagnację; powoli dociera do mnie, że zdając się na innych zdanie (tzn. mojego partnera) zestarzeję się i umrę z poczuciem zmarnowanego czasu, z żalem, że dałam się zmanipulować i nie umiałam sama pokierować moim życiem.
    Może ten czas przemyśleń, to właśnie przeznaczenie, które stoi za drzwiami (o którym piszesz) - a ja dopiero zaczynam słyszeć jego pukanie?
    Pozdrawiam Cię serdecznie:)
    wspólne zamieszkanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłam dzisiaj do wpisu dla Ciebie sprzed paru miesięcy. Co tam się porobiło? Pamiętam, że wtedy planowałaś przeprowadzkę za granicę do swojego partnera. Była tam ta młodsza dziewczyna, co tak się wtrącała nieładnie w wasze sprawy. Ale stanęło na tym, że dużo sobie wyjaśniliście i związek zrobił parę susów do przodu. A co się dzieje teraz?

      Usuń
    2. Witam, miło, że pamiętasz o mnie:) Ot, wróciłam do Polski, bo nie mogłam nic znaleźć na miejscu. Natomiast sytuacja nasza - znowu wróciła do poprzedniego stanu tzn. on twierdzi, że nasz układ jemu odpowiada i chce, żeby tak zostało. Tutaj, do Polski nie chce wracać. Wróciłam, znalazłam pracę, staram się wspierać córki - jedną w pracy, drugą - w szkole, bo niedługo matura. On nawet nie pyta, czy wracam do niego...I miałam właśnie takie przemyślenia, jak Ty - może coś się wypaliło? A może najzwyczajniej chciałabym wiedzieć kim jestem w jego życiu. Wiem, że kontakt z tamtą dziewczyną odnowił się po moim wyjeździe. Mam takie wrażenie, że teraz jego ruch i musi się to zadziać już niedługo, bo byłam cierpliwa, czekałam, nawet długo. Po tylu latach - jakoś mam takie wewnętrzne przekonanie, że to musi się w jakiś sposób rozwiązać, bo oboje stajemy pośrodku. Naciskać go już nie chcę, bo nie ma sensu. Najwyżej podejmę decyzję za nas oboje:)
      Pozdrawiam Cię serdecznie
      wspólne zamieszkanie

      Usuń
  2. Według mnie jesteś poukładana i znalazłaś swoje miejsce na ziemi :) Kaja

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieustannie piszę o szczęściu, o szukaniu swojego miejsca na ziemi, realizowaniu swoich pragnień. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że życie nie zawsze jest proste. Często jesteśmy zabiegani, uwikłani w tysiące spraw. Mamy obowiązki, jesteśmy za kogoś odpowiedzialni. Więc ta codzienność stoi na pierwszym miejscu. Kiedy musimy się troszczyć o innych, nie mamy czasu, aby pomyśleć o sobie. I kiedy na głowie mamy niezapłacone rachunki, piętrzące się raty, tysiąc rzeczy do załatwienia i każdy od nas coś chce - to trudno jest snuć bajkowe marzenia o tym, jak cudownie jest tam, gdzie nas akurat nie ma. Może i tak... Ale ja jestem zdania, że każdy z nas w życiu napotyka na swoją Wieżę, która pojawia się niespodziewanie i burzy wszystko. Jestem zdania, że każdy w swoim życiu doznaje przebudzenia. Ale to tylko od nas zależy, co z tym zrobimy.
    Ja również zawsze musiałam być odpowiedzialna, sumienna, przykładna. Musiałam żyć według schematów i wzorców, które dla mnie stworzono. Żyć od ... do ... . Najgorszym jest tkwić w przekonaniu, że tak jest słusznie, i że nic więcej nas już nie spotka.
    Bardzo trudno jest spełniać oczekiwania innych osób, żyć tak, jakby życzyli sobie tego inni.
    Tylko raz postanowiłam być nieodpowiedzialna. Powiedzieć stop i zrobić coś zwariowanego. Odważyć się. Czy się opłaciło? Przeżywam przynajmniej moją przygodę życia. I gdybym to, może nigdy nie powstałby ten blog...

    OdpowiedzUsuń
  4. I bardzo dobrze, że się odważyłaś, gdybyś tego nie zrobiła żyłabyś w poczuciu niespełnienia, żalu, że coś przegapiłaś, że życie przecieka Ci przez palce... a Ty sama będziesz żyć, kiedyś później - jak zaspokoisz potrzeby innych. Też tak mam... Kaja

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

10 Mieczy - bo co nas nie zabije, to nas wzmocni

Smutna historia o 8 Kielichów

Zdrada