Tak zwyczajnie nie czuć, nie myśleć, nie pamiętać...

Jak to jest - nie czuć, nie myśleć, nie pamiętać...


Jak to jest obudzić się rano i tak po prostu poczuć - to już minęło ... to już nie boli... nie ma żalu... nie ma nic... nie ma go...

Pijesz pierwszy kubek kawy tego poranka i zastanawiasz się - czy to naprawdę możliwe? Ale tak, to możliwe. Już nie ma tego uczucia we mnie. Trochę dziwnie ... przynajmniej na początku:) Trzeba się oswoić z tą myślą. Idziesz do pracy i nic, wieczorem też nic. I wtedy powoli dociera do ciebie - nie ma go już więcej w moim sercu.
Prawdziwe jest to powiedzenie - "czas jest najlepszym lekarstwem".
Długo czekałam z tym wpisem, aby mieć pewność, pewność, że to się naprawdę stało. I to nie jest tak, że poznałam kogoś innego, kto uleczył moje zranione serce...
Ten wpis dedykuję wszystkim moim czytelniczkom, przyjaciółkom i koleżankom, które były, są lub nie daj Boże będą w podobnej sytuacji, co ja. Dla dziewczyn i kobiet, które tkwią w związkach, które nie dają im szczęścia, które miesiącami płaczą za mężczyznami, którzy ich porzucili bez "znieczulenia".
Jestem najnormalniejszą dziewczyną na świecie, która spotkała raz faceta i ubzdurała sobie życie z nim jak z bajki.
Nie jestem bohaterką jakiejś powieści dla kobiet lub innego romansidła, gdzie to porzucona niewiasta po paru tygodniach samotności spotyka w końcu swojego księcia z bajki lub co lepsza dwóch i biedactwo nie wie, na którego się zdecydować!!! Po rozwodzie na raz dziedziczy jakąś nieruchomość i staje się businesswoman i poznaje swojego businessmana. Z tego co wiem, to w prawdziwym życiu jedyne co dziedziczymy po rozwodzie, to długi naszego męża...
Parę słów dla tych wszystkich, co boją się samotności, że nikogo więcej nie znajdą.
Po pierwsze, co za bzdury. Przeciętna kobieta żyje 83 lata albo i dłużej. Nie chce mi się wierzyć, że w tak długim okresie czasu znowu nie spotkamy kogoś, kto nam złamie serce...
I po drugie - u mnie od rozstania minęło już prawie 5 miesięcy. Od tego czasu byłam może na 3 randkach. Nie jestem zakochana i tłumów wielbicieli też nie ma na horyzoncie. I wiecie co, ja doceniam tą samotność. Jeśli tak już musi być, trudno... Tak, spycham miłość na 10 plan i przekonuje samą siebie, że nie potrzebuje teraz miłości. A jeśli nie miłość, to co? To inwestuje w samą siebie. Walczę o to, żeby się realizować, aby zmienić moje życie. I jeśli spotkam kolejnego mężczyznę, którego obdarzę uczuciem, to w jego oczach chcę zobaczyć kobietę, którą chcę być. Kobietę szczęśliwą, pewną siebie i spełnioną.
I może gdzieś tam nadal we mnie kołacze się ból, żal i strzępki uczucia... Ale teraz wiem, jak bardzo byłabym nieszczęśliwa będąc z nim. Moje złudzenia i chcenia nie pokrywały się z rzeczywistością. Ten mężczyzna (w moim przypadku niedojrzały chłoptaś) nie był dla mnie, ten związek nie był dla mnie.
Chciałam Wam napisać, że ja nie jestem żadną księżniczką z bajki. A moje życie to wieczna gonitwa, wzloty i upadki. Waham się, wątpię, mam wahania nastrojów i często chciałabym po prostu gdzieś uciec do innej czasoprzestrzeni. Ale potem znowu walczę, dążę, wierzę... Z facetem u boku pewnie byłoby mi łatwiej i fajnie byłoby znowu poczuć motyle w brzuchu myśląc o kimś. Ale jeśli tego teraz nie mam, też muszę jakoś żyć i próbować być szczęśliwa.
I na koniec chciałam Wam napisać:
Jak to jest - nie czuć, nie myśleć, nie pamiętać - z czasem całkiem zwyczajnie...
Bo życie toczy się dalej, a życie mamy tylko jedno. A facetów możemy mieć kilku:)))))))
 

Komentarze

  1. Ja również dziękuję.

    Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła napisać o sobie w podobny sposób,

    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monisiu, pytałaś mnie, ile czasu minęło u mnie, zanim się otrząsnęłam. Patrząc na ten wpis, jakieś 5 miesięcy. I wszystko było dokładnie tak, jak tu opisałam.
      Niechętnie wracam do tej historii. To jest już całkowicie zamknięty etap w moim życiu. Ja nie chcę go więcej widzieć. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję nigdy i to naprawdę nigdy i w żadnej czasoprzestrzeni go więcej spotkać. Nie potrzebuje wyjaśnień. Ja się z tym sama uporałam.
      Tylko u mnie to była trochę inna historia. W zeszłym roku miałam problemy w pracy i byłam w bardzo złej kondycji psychicznej. A on to wykorzystał. Po co? Nie mam pojęcia. Nasz związek nie był udany. To była jedna wielka katastrofa. Ale on mnie mamił i mówił to, co wtedy potrzebowałam. Jak w mojej durnej głowie narodziły się do niego uczucia, nie mam pojęcia. Ale rozstanie z nim przeżyłam bardzo mocno.
      Co mi pomogło - terapia, na którą uczęszczałam pół roku. Odeszłam z tamtej pracy i całkowicie odcięłam się od tamtego środowiska. Zaczęłam koncentrować się na moim życiu i na moich planach i celach. Ale co najważniejsze. Zaczęłam pisać. Mój blog i Tarot stał się moim ratunkiem. Zaczęło się zwracać do mnie coraz więcej kobiet. I każdy wpis dawał mi siłę i wiarę.
      Miesiąc temu przyniosłam z piwnicy moje ciuchy letnie. Tam były listy od niego i mój list, co do niego pisałam. Podarłam to wszystko, nawet tego nie czytając. Nie czułam takiej potrzeby. Jego zdjęcie spaliłam.
      Długo jeszcze łudziłam się, że może napisze, może przynajmniej wyjaśni mi to wszystko. Gdzieś tam czekałam jeszcze w święta, w sylwestra, w dzień, kiedy zaczęliśmy być oficjalnie razem. W moje urodziny w lutym. Ja nie miałam do niego wtedy żadnych uczuć. Ale gdzieś tam jeszcze czekałam. A potem przestałam. Sama uporałam się z tym wszystkim i nie potrzebowałam już od niego żadnych wyjaśnień. Po prostu ta przeszłość sama mnie zostawiła.
      Niedługo mija rok odkąd mnie zostawił. Może powinnam opublikować moje stare rozkłady z nim związane. W sumie to byłoby decydujące pożegnanie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

10 Mieczy - bo co nas nie zabije, to nas wzmocni

Smutna historia o 8 Kielichów

Zdrada