W imię kobiecej godności

Pamiętam, że pierwsze dni po rozstaniu były jak zły sen. Do tej pory nie wiem jak funkcjonowałam. Wszystko robiłam automatycznie, wstawałam, myłam zęby, piłam kawę i szłam do pracy. Po pracy wracałam do domu, uśmiechałam się do ludzi, odpowiadałam na pytania.
Niby wszystko było normalnie. Nawet przez chwilę myślałam, że to sen, że ja go wcale nie znałam, że nigdy go nie było w moim życiu.
Najtrudniej jest zrozumieć "dlaczego", dlaczego człowiek, który obiecuje ci wszystko nagle zostawia cię z niczym.
Kiedy Ukochany powiedział, że odchodzi, nie zdawałam sobie sprawy, że on naprawdę już nigdy nie wróci. Że to już koniec.
Do tej pory zawsze wracał - nie przepraszam, ja wychodziłam mu na przeciw. Tym razem miało być jednak inaczej.
Nie ma najmniejszego sensu utrzymywać na siłę uczucie mężczyzny. Gorsze od cierpienia, smutku, żalu i samotności jest świadomość, że ktoś jest ze mną na siłę, z litości. Nie prosiłam żeby został, nie prosiłam żeby wrócił. Zostało mi tylko pytanie "dlaczego"?
Kolega z pracy powiedział do mnie, jeśli tak cię to męczy, idź do niego, porozmawiaj z nim. Ale zrób to tylko dla siebie, dla swojego spokoju ducha. I przez chwilę nawet byłam o krok do tego, ale moja duma utrzymała mnie w ryzach.
Dlaczego mam zabiegać o spotkanie z mężczyzną, który tak mnie zranił. Pozwolić aby patrzył mi w oczy i widział w nich moje cierpienie. Mam prosić go o spotkanie, aby on wyjaśniał mi, dlaczego nie chciał ze mną być, podawał mi powody, dlaczego był ze mną nieszczęśliwy, dlaczego odszedł. Przepraszam, ale czy ja jestem sadomasochistką? Mam sama siebie upokarzać i biczować?
Niezliczone ilości razy chciałam napisać, odezwać się, spróbować jakoś wyjaśnić sytuację.
I za każdym razem wkładałam buty i szłam na spacer. I tak spacerowałam dzień w dzień jedną, dwie godziny. A potem siadałam i pisałam do niego list. Każdego dnia pisałam mu o tym jak mnie zranił, jak go nienawidzę i jak go kocham, jak jestem na niego wściekła i jak bardzo za nim tęsknię.
Pisałam do niego list, który on nigdy nie otrzyma. Najważniejsze to nie upokarzać siebie samej, nie prosić o uczucie z litości.

Według prawa Wszechświata nie można zatrzymać czegoś, co do nas nie należy. Więc oddałam moje szczęście. Nie skarżyłam się na niesprawiedliwość losu, nie pytałam dlaczego. Zaakceptowałam to. Tak musiało być.
I choć serce cierpi, wiem, że postąpiłam słusznie. Nie poniżyłam się, zachowałam swoją godność.
Dałam mu czas na przemyślenie. Kiedy powiedział "nie", ja powiedziałam "żegnaj".

On został tylko w moich snach. Dlaczego? Nie wiem... Jeszcze nie chce stamtąd odejść.
Sam zadecydował, kiedy odejść z mojego życia, więc zapewne zadecyduje sam, kiedy opuścić moje sny. Czy to nie jest bezczelność!!!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

10 Mieczy - bo co nas nie zabije, to nas wzmocni

Smutna historia o 8 Kielichów

Zdrada